Mistyczna podróż po aborygeńskich „ścieżkach śpiewu”, zarazem wskazówkach geograficznych, jak i wyśpiewanej pamięci rodowej, jest podróżą po gąszczu notatek prowadzonych w Moleskine’ach i bezskutecznym poszukiwaniem sensu istnienia.
Nie udało mi się znaleźć okładki polskiego wydania, a tym bardziej zamieszczam tę właśnie z wydania angielskiego, że właśnie ją czytałam, z taką okładką, otrzymaną w niezwykłych okolicznościach, przy wspaniałym powstaniu. Długo czekała na przeczytanie, ale odkąd to zrobiłam, wracam do niej regularnie.
http://ksiazki.wp.pl/bid,4311,tytul,Sciezki-spiewu,ksiazka.html?ticaid=1ed46 Zadziwiające, pamiętam okładkę z linku powyżej, a jestem pewna, że czytałam z inną. Pewnie mylę z „Pieśniami stworzenia", które, wyznam, czytałam wnikliwiej. W tył zwrot i powtórka z czytania, dziękuję:)
Errata: w której to wersji czytałam wnikliwiej, zabrzmiało, jak gdybym mówiłam o różnych tekstach;) Do linkowanej tylko zaglądnęłam, ominęłam ją. Ale wiesz co, już wtedy wiedziałam, że wrócę do tej książki.
@Maria Cibicka to jest ta sama książka, którą najpierw po polsku wydał Zysk i S-ka pod tytułem Ścieżki śpiewu, a potem Świat Książki jako Pieśni stworzenia. Przyznaję, że ten pierwszy tytuł mi się bardziej podoba. A książka? Jest tak wyjątkowa, że trudno w ogóle mi o niej mówić.
Dawid na G+ prosił o informacje o okolicznościach, w jakich ją otrzymałam. W 1992 roku na plaży w Międzyzdrojach poznałam zagubionego w Polsce Duńczyka, mojego równolatka. Pomogłam mu kupić bilet kolejowy, zaprowadziłam do schroniska, w którym też spałam, pogadaliśmy chwilę. Na koniec, jak zawsze, dałam mu swój adres krakowski: gdybyś kiedyś był w Krakowie, a on dał mi swój adres duński: gdybyś wpadła do Roskilde. Niecały miesiąc później do mojego pokoju wpadł ojciec i poinformował grzecznie, że w drzwiach stoi „obcy” i mam się nim zająć, jako jedyna rozmawiająca po angielsku. Henrik z Roskilde. Spędził u mnie dwa tygodnie. Przyjeżdżał jeszcze kilka razy z Danii. Mieliśmy 17 lat i byliśmy w sobie zakochani tak, jak tylko siedemnastolatkowie mogą być zakochani. Najważniejsze jednak to, że razem oglądaliśmy filmy, czytaliśmy książki: wszystko, czego nie uczyła szkoła polska, poznałam dzięki Henrikowi. Z jego listów, z naszych rozmów. Książkę Chatwina miał w ręce, gdy spotkalismy się na plaży. Gdy przyjechał ostatni raz i ustaliliśmy, że więcej nie przyjedzie, dał mi tę książkę. Powiedział, że sam dostał ją od kogoś w Londynie, z życzeniem dobrej podróży. Teraz mnie ją daje i życzy mi tego samego. Ten egzemplarz jest teraz u kolejnej osoby, której go dałam, a może został jeszcze dalej przekazany. Żałuję, trochę, bo Henrik wpisał tam najważniejsze słowa. Najważniejsze dla mnie i dla niego. Keep moving. To proste, ale niełatwe.
Nie udało mi się znaleźć okładki polskiego wydania, a tym bardziej zamieszczam tę właśnie z wydania angielskiego, że właśnie ją czytałam, z taką okładką, otrzymaną w niezwykłych okolicznościach, przy wspaniałym powstaniu. Długo czekała na przeczytanie, ale odkąd to zrobiłam, wracam do niej regularnie.
OdpowiedzUsuńhttp://ksiazki.wp.pl/bid,4311,tytul,Sciezki-spiewu,ksiazka.html?ticaid=1ed46
UsuńZadziwiające, pamiętam okładkę z linku powyżej, a jestem pewna, że czytałam z inną. Pewnie mylę z „Pieśniami stworzenia", które, wyznam, czytałam wnikliwiej. W tył zwrot i powtórka z czytania, dziękuję:)
Errata: w której to wersji czytałam wnikliwiej, zabrzmiało, jak gdybym mówiłam o różnych tekstach;) Do linkowanej tylko zaglądnęłam, ominęłam ją. Ale wiesz co, już wtedy wiedziałam, że wrócę do tej książki.
Usuń@Maria Cibicka to jest ta sama książka, którą najpierw po polsku wydał Zysk i S-ka pod tytułem Ścieżki śpiewu, a potem Świat Książki jako Pieśni stworzenia. Przyznaję, że ten pierwszy tytuł mi się bardziej podoba. A książka? Jest tak wyjątkowa, że trudno w ogóle mi o niej mówić.
Usuń@Ania13 Wiem, że ta sama, poprawiłam nieszczęśliwe sformułowanie o wersjach. Mam obie w domu, skuszona Twym zdaniem:)
UsuńDawid na G+ prosił o informacje o okolicznościach, w jakich ją otrzymałam.
OdpowiedzUsuńW 1992 roku na plaży w Międzyzdrojach poznałam zagubionego w Polsce Duńczyka, mojego równolatka. Pomogłam mu kupić bilet kolejowy, zaprowadziłam do schroniska, w którym też spałam, pogadaliśmy chwilę. Na koniec, jak zawsze, dałam mu swój adres krakowski: gdybyś kiedyś był w Krakowie, a on dał mi swój adres duński: gdybyś wpadła do Roskilde.
Niecały miesiąc później do mojego pokoju wpadł ojciec i poinformował grzecznie, że w drzwiach stoi „obcy” i mam się nim zająć, jako jedyna rozmawiająca po angielsku. Henrik z Roskilde. Spędził u mnie dwa tygodnie. Przyjeżdżał jeszcze kilka razy z Danii. Mieliśmy 17 lat i byliśmy w sobie zakochani tak, jak tylko siedemnastolatkowie mogą być zakochani. Najważniejsze jednak to, że razem oglądaliśmy filmy, czytaliśmy książki: wszystko, czego nie uczyła szkoła polska, poznałam dzięki Henrikowi. Z jego listów, z naszych rozmów. Książkę Chatwina miał w ręce, gdy spotkalismy się na plaży. Gdy przyjechał ostatni raz i ustaliliśmy, że więcej nie przyjedzie, dał mi tę książkę. Powiedział, że sam dostał ją od kogoś w Londynie, z życzeniem dobrej podróży. Teraz mnie ją daje i życzy mi tego samego. Ten egzemplarz jest teraz u kolejnej osoby, której go dałam, a może został jeszcze dalej przekazany. Żałuję, trochę, bo Henrik wpisał tam najważniejsze słowa. Najważniejsze dla mnie i dla niego. Keep moving. To proste, ale niełatwe.