poniedziałek, lipca 16, 2012

Emil Zola, „Wszystko dla pań”

Powieść o przemianach społecznych we Francji w drugiej połowie XIX wieku jest pozornie tylko romansem, a naprawdę to beletryzowany podręcznik do socjologii, historii i doskonały opis tworzenia struktur kapitalizmu. 

12 komentarzy:

  1. Akurat tego nie czytałem. Przypomina naszą ,,Ziemię obiecaną"?

    OdpowiedzUsuń
  2. W pewnym sensie tak, podobne do Ziemi obiecanej - też o self-made man, ale o wiele bogatsza wizja raczkującego kapitalizmu w ówczesnej stolicy Europy, z szalejącym baronem Haussmannem w jednym z salonów. A do tego romans jak z brukowego powieścidła...
    Jak dla mnie powinno się tę książkę przerabiać obowiązkowo i na ekonomii, i na historii, i na socjologii. I jeśli się jedzie do Paryża, też powinno się ją przeczytać.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo dobrze wspominam. Dużo lżejsza, dzięki wątkowi romansowemu, od całej reszty Zoli, ale socjologicznie bardzo tłusta. Z "Ziemią obiecaną" raczej bym jej nie zestawiała, Reymont sięga głębiej i jest prozatorsko bardziej kolorowy;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Maria Cibicka Nie zgadzam się, że Reymont jest bardziej prozatorsko kolorowy. Akurat we Wszystko dla pań Zola jest tak prozatorsko rozwinięty, jak w rzadko której swojej książce. Jest i sentymentalny, i wręcz łzawy (w opisach biedy choćby), i dosadny (z krótkimi, rwanymi zdaniami).
      Natomiast dlaczego zestawienie z Ziemią obiecaną jest wg mnie właściwe? To czasy rodzących się nowych warunków społecznych (w obu przypadkach zgoda), pojawiają się nowi ludzie (zgoda), mają nowe możliwości (zgoda) itd. Można mnożyć.
      Co jeszcze mi się w tej powieści podoba, to jej uniwersalność: świat zanikających małych sklepów, zamykanych wobec pojawienia się wielkiej "galerii handlowej", to nasza codzienność dzisiaj. Zola nie przewidział wprawdzie, że to oblicze kapitalizmu odsłoni się u nas w XX/XXI wieku, ale mechanizmy, które opisał, są prawdziwe dla rzeczywistości polskiej dzisiaj.
      Wszystkim początkującym kapitalistom polecałabym do przeczytania :)

      Usuń
    2. Emila Zoli czytałem jedynie ,,Nanę'' i to dość dawno temu, w czasach szkoły średniej. Dobrnąłem do końca, ale nie miałem ochoty sięgać po inne tytuły tego autora. Hm. Może do takiej literatury trzeba dorosnąć? W końcu ,,Germinal'' doczekał się adaptacji filmowej i to dość przyzwoitej...

      Usuń
    3. @Ania13 Czytałam je tak dawno, że nie będę się okrutnie upierać:) Może pochopnie użyłam słowa kolorowy (wysycony, wyrazisty byłby lepszy). Tak je zapamiętałam. Większą wyrazistość postaci i konfliktów u Reymonta, mocne, wysycone barwy przemysłowego miasta, różnorodność kultur, przemieszanie nacji i języków, bijące po oczach nawet w nazwiskach. Z Zoli natomiast - kłębiące się tony materiałów i produktów dla pań, mechanizmy kuszenia, bolesne zderzenie "małych" z "dużym", a i historię miłosną, ale tę jakoś blado;)

      Usuń
    4. @DŚ Nana jest przepiękna, niezwykle smutna, chwilami trudna, bo trudno zrozumieć tę powieść bez całej "historii" francuskich powieści skandalizujących (czyli o tzw. paniach do towarzystwa, z "Damą kameliową" włącznie). "Germinal" natomiast jest chwilami po prostu nudny... Przynajmniej ja, choć Zolę kocham szalenie, się wynudziłam trochę. Film lepszy :)

      @Maria Cibicka "kolorowy" jest dobre, nie kłócę się z wykorzystaniem słowa, tylko ze stopniowaniem ze wskazaniem na Reymonta. Łódź, oczywiście, kolorowa jest bardziej z uwagi na różnorodność kulturową, narodową i językową; Paryż za to jest wielkim miastem przekształcanym w jeszcze większe - i tu jest kolorowość Zoli, który potrafił te różnorodne wątki ze soba połączyć, pokazując też, jak różni ludzie do Paryża zjeżdżali: ze wszystkich stron, a w sumie tacy sami. Tak jak i u Reymonta masz jeden typ człowieka - grindera, "założyciela" - tak samo masz i w Paryżu.

      Usuń
    5. @Ania13 Ze skruchą wyznaję, że doceniam i Zolę, i Reymonta z daleka, należą do tych, po których nie sięgnę z ochotą, ale kiedy już zacznę, rozsmakowuję się w trakcie czytania. Dziwne, że do powrotu mnie nie kusi. Stąd skrucha. Na usprawiedliwienie dodam, że nie bez winy są Chłopi i Germinal, co za dużo to niezdrowo, to przy nich doznałam czytelniczego zaparcia na obu znamienitych autorów.
      Co do kolorów - chętnie przystanę, że inne palety, bez stopniowania:)

      Usuń
    6. @Maria Cibicka przyznaję, że ja od Wszystko dla pań zaczęłam najpierw flirt, a potem całożyciową przygodę z literaturą francuską. Kocham ich wszystkich: Dumas (syna), Maupaussanta, Zolę. Stendhala ubóstwiam wręcz. Nie lubię tylko Balzaka, nie wiem dlaczego. Ojciec Goriot chyba u niego za długo umierał. Wszystko dla pań to książka genialna, basta. Czy czytasz, czy nie czytasz :)

      Usuń
    7. @Ania13 Gdybym miała nawyliczać tu wszystkie ukochane przeze mnie francuskie pióra, to ojojoj. Balzak, podobnie, bez ekstazy, za to np. Flaubert...

      Usuń
    8. Flaubert, de Musset (!), ale Stendhal to chyba największa z nich wszystkich miłość i choć Czerwone i czarne uwielbiam, to Pustelnię parmeńską nade wszystko przedkładam. Poza Kronikami włoskimi, niewątpliwie ;)

      Usuń
  4. Niestety, skórka bloga szaleje. W rzeczywistości jest jeden komentarz nawet jeśli widać go podwójnie.

    OdpowiedzUsuń